Prolog

— Mamo, musimy jeszcze dokupić książki do angielskiego! — pisnęła, ciągnąc rodzicielkę za rękaw w stronę księgarni.
— Kochanie, przecież masz wszystkie podręczniki.
— Ale zrobiłam już wszystkie ćwiczenia i muszę mieć nową.
— Dobrze, wrócimy tu jutro, ale teraz już chodźmy — odparła uśmiechając się.
Anne Evans była dosyć niskiego wzrostu, trzydziestodwuletnią kobietą o długich, ciemnobrązowych włosach i szarych oczach. Jej córka nie przypominała jej w niczym — miała rude włosy, piegi i wielkie, zielone oczy. Jak na jedenastolatkę wyglądała dosyć poważnie i dojrzale, a do tego dochodził jeszcze ognisty temperament odziedziczony po dziadku.
Tak więc szły zatłoczonymi ulicami Londynu. Dwa zupełne przeciwieństwa. Co chwilę przepychając się przez tłumy ludzi, dotarły do ich ulubionej kawiarenki. Usiadły naprzeciwko siebie i uśmiechnęły się. Po chwili podeszła do nich kelnerka i spytała o zamówienie.
— Lody czekoladowe z malinami i bitą śmietaną. — Lily aż zaświeciły się oczy, na myśl o deserze.
— Ja poproszę białą kawę — powiedziała pani Evans i obdarzyła kelnerkę ciepłym uśmiechem.
Lily zawsze podziwiała swoją mamę. Była dla niej ogromnym wzorcem. Nigdy nie słyszała, żeby na kogoś krzyczała lub była złośliwa. Ciągle opanowana, spokojna, po prostu kobieta do rany przyłóż. Jedynie czasami widziała ją płaczącą, z bezsilności. Bycie przyjaznym często ma swoje minusy, bo ciężko jest się przeciwstawić. Lily to potrafiła. Nie pozwalała wchodzić sobie na głowę, a tym bardziej nie dopuszczała do siebie myśli, że miałaby się komuś podporządkowywać. Lubiła przewodniczyć grupie, czuła się wtedy spełniona, w szczególności wtedy, gdy poprowadziła ją do zwycięstwa.
— Proszę bardzo. — Kelnerka wyrwała dziewczynkę z zamyślenia, stawiając na stole tacę z wielkim pucharkiem upragnionych lodów. - Smacznego życzę.
— Dziękujemy — odparła wpatrując się w swój deser.
Zanurzyła w nim długą łyżeczkę i po chwili z przysmaku pozostał już tylko czysty puchar. Pani Evans uśmiechnęła się ciepło, powoli popijając kawę.
W pewnym momencie do kawiarni weszło trzech mężczyzn. Usiedli przy stoliku niedaleko nich i zaczęli o czymś gorączkowo szeptać. Jeden z nich obrzucił Lily mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Dziewczynka poczuła dziwny dreszcz przechodzący po kręgosłupie.
— Mamo, kto to jest? — spytała cicho.
Pani Evans odwróciła głowę, a po chwili chwyciła torebkę i wyjęła portfel. Rzuciła na stolik banknot, po czym zwróciła się do córki:
— Lily, wychodzimy.
Wzięła ją za rękę i pośpiesznie wyszła z budynku. Dziewczynka nie rozumiała do końca o co chodzi. Czemu jej matka tak się wystraszyła?
— Mamo? Co się stało? — pisnęła.
— Wytłumaczę ci w domu — odparła pośpiesznie.
Gdy wreszcie dotarły do jednej z najspokojniejszych dzielnic w Londynie i weszły do domu, Anne usiadła na kanapie i głęboko westchnęła. Lily podeszła i znów spytała:
— To o co chodzi?
— Usiądź, kochanie.
Dziewczynka posłusznie usiadła obok i z wyczekiwaniem wpatrywała się w matkę. Gdy ta już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ktoś zadzwonił do drzwi. Pani Evans zerwała się z kanapy i wyjrzała przez okno, po czym pobiegła otworzyć.
— Dzień dobry, pani profesor — usłyszała Lily.
— Witaj, Anne.
Po chwili w salonie stanęła wysoka kobieta, o surowym wyrazie twarzy i szpiczastej, szmaragdowej tiarze nałożonej na ciasny kok. Ledwie widoczne zmarszczki okalały jej wąskie usta i ciemnozielone oczy.
— Witaj, Lily.
— Dzień dobry — wykrztusiła dziewczynka, cały czas wpatrując się w profesorkę,
Kobieta wyjęła patyk, a ściślej mówiąc różdżkę, machnęła nią, a w jej dłoni pojawiła się koperta.
— To dla ciebie. Przeczytaj wszystko co tam znajdziesz, a ja porozmawiam z twoją mamą - powiedziała i wyszła razem z panią Evans do kuchni.
Przyjrzała się kopercie. Na środku widniała duża, czerwona pieczęć, z literą „H”, a adres został wypisany połyskującym, szmaragdowym atramentem. Wyjęła list i przeczytała go z wypiekami na twarzy.

Szanowna Panno Evans.

Mamy przyjemność poinformowania Pani, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy pańskiej sowy nie później niż 31 lipca.

Z wyrazami szacunku
Profesor McGonagall

Dziewczynka z wrażenia aż usiadła. Szkoła Magii i Czarodziejstwa? Czyli Severus miał rację. Była czarownicą.
Najciszej jak umiała zbliżyła się do wejścia prowadzącego do kuchni. Upewniwszy się, że jej nie widać, wysunęła głowę, aby lepiej słyszeć.
— Pani profesor, czy dzisiaj był jakiś atak? — spytała pani Evans poddenerwowanym głosem.
— Niestety tak, o pierwszej. W kawiarni.
— Byłyśmy tam. Trzech mężczyzn weszło do środka. Zabrałam Lily i uciekłam. — Jej głos się załamał. — Mogłam kogoś poinformować. Może można było temu zapobiec, w jakikolwiek sposób.
— Nie martw się — odparła czarownica. — W żadnym wypadku nie możesz brać winy na siebie. Obawiamy się, że ataki będą się pojawiały coraz częściej. Armia Sama-Wiesz-Kogo rośnie w siłę.
— Matko. — Oczami wyobraźni Lilz widziała, jak mama osuwa się na krzesło. Jednak szur drewnianych nóg wskazywał na to, że kobieta się gwałtownie podniosła. — Proszę mi obiecać, że Lily będzie bezpieczna w Hogwarcie. Nie zniosłabym myśli, że coś mogłoby…
— Spokojnie, Anne. Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce jakie można sobie wyobrazić. Profesor Dumbledore zastosował wszelkie potrzebne środki.
Lily jeszcze raz spojrzała na list trzymany w drobnych, jasnych dłoniach. Ten profesor Dumbledore musi być naprawdę wspaniałym czarodziejem. Po krótkim zastanowieniu stwierdziła, że to chyba najlepszy rzecz jaka jej się w życiu przydarzyła. Chwilę po tym usłyszała cichy szczęk zamka od drzwi wejściowych. Stanęli w nich Thomas Evans i Petunia – trzynastoletnia siostra Lily. Oboje byli wysocy i szczupli, a na ich głowach w  delikatne fale układały się blond włosy.
— Tato! — krzyknęła rudowłosa, przytulając się do ojca. — Petunia!
Siostry uścisnęły się krótko, ale to wystarczyło, żeby blondynka zauważyła kopertę. Wyciągnęła ją z ręki Lily.
— O, a co my tu mamy? — spytała ze śmiechem. — Czyżby Lily miała cichego wielb…
Zmarszczyła brwi i szerzej otworzyła oczy. Spojrzała na siostrę z nienawiścią.
— Czyli jednak jesteś wariatką. Tak jak ten dzieciak Snape'ów — syknęła.
— Petunio! Przeproś Lily! — zganił ją ojciec, ale dziewczyna cisnęła list na ziemię i pobiegła na górę.
Lily, nadal trochę zdezorientowana, podniosła kopertę i spojrzała na tatę.
— Jestem z ciebie taki dumny — powiedział, przykucając przed córką i całując ją w czoło.
Dziewczynka uśmiechnęła się smutno. Wszyscy się cieszyli, ale nie Petunia. Tylko dlaczego?




Komentarze

Popularne posty